Plan naszej podróży po Wietnamie zakładał przejechanie go wzdłuż. Dlatego z leżącego na południu Ho Chi Minh wybraliśmy się liniami VietJet Air (koszt ok. $45) do stolicy Wietnamu – Hanoi, leżącej na północy kraju. Co tam zwiedziliśmy? Czytaj dalej
Dystans pomiędzy Ho Chi Minh City, a Hanoi to ponad 1700 km. Postanowiliśmy więc w jedną stronę polecieć, a wracać autobusem. W ten sposób wracając z północy na południe mieliśmy z każdym kolejnym przystankiem cieplej.
Ale zaczęliśmy od Hanoi, stolicy. Po Sajgonie, to drugie wielkie miasto, w którym się znaleźliśmy, wyraźnie się jednak od Ho Chi Minh różniące. Mimo również ogromnego ruchu ulicznego, był on tutaj łatwiejszy do zniesienia. Tutaj skutery przynajmniej nie jeżdżą po chodnikach. Zwiedzanie Hanoi również jest ciekawsze.
Prosto z samolotu trafiliśmy do Old Quarter, starej dzielnicy Hanoi. Wylądowaliśmy tutaj w dzień naszej Wigilii Bożego Narodzenia. Bożego Narodzenia za bardzo nikt tutaj nie świętował, ale to co się działo w Old Quarter trudno opisać. Było tutaj tak tłoczno jak na koncercie rockowym, granym u kogoś w garażu. Z naszymi gigantycznymi plecakami przepchanie się do hostelu to był prawdziwy wyczyn. Na ulicach trwała jedna gigantyczna impreza. Nie umywa się do tego ani tajlandzka Khao San Road, ani Istiklal Street w Istanbule, które dane mi było widzieć do tej pory. Miny nam zrzedły bo zapowiadało się, że nawet spokojnie nie przejdziemy przez okolice naszego noclegu. Na szczęście nasz hostel był w bocznej uliczce i było w nim bardzo cicho (<<głębokie westchnienie ulgi>>). No a z drugiej strony pchając się w takie miejsca jak Sajgon czy Hanoi nie oczekiwaliśmy, że będzie tutaj niewielu turystów.
W Hanoi w grudniu jest zdecydowanie zimniej niż w Sajgonie. Tam temperatury ponad 30 stopni, skurczyły się tutaj do max 20 kilku. W nocy nawet zimniej. W Ho Chi Minh widzieliśmy Wietnamczyków, którzy przy 30 stopniach noszą kurtki. Te 20 stopni tutaj zmuszało niektórych do zakładania ubrań zimowych. Serio.
Całe Old Quarter okazało się dosyć ciekawe. Można by rzec, że cała dzielnica jest jednym wielkim bazarem, gdzie każda ulica zajmuje się handlem innym towarem. Na jednej ulicy kupimy buty, na innej odzież, jeszcze na innej artykuły metalowe. A między sklepami i straganami jest mnóstwo kawiarni i restauracji, a czasem jakaś mniej lub bardziej zakamuflowana świątynia.
Po Hanoi poruszaliśmy się głównie pieszo. Kupiliśmy po parze butów – podróbek popularnych firm. Dotarliśmy też nad West Lake i w okolice mauzoleum Ho Chi Minh’a, odpuszczając jednak zwiedzanie wnętrza. W Hanoi zjedliśmy jedno z najlepszych dań – Bun Bo Nam Bo, w restauracji o tej samej nazwie. Polecam i wskazuję na mapie:
Podczas jednej z przechadzek obeszliśmy kilka travel agencies, szukając wycieczki do Ha Long i biletu open-bus na południe Wietnamu. Dzisiaj bogatsi w wiedzę zdecydowanie nie bralibyśmy wycieczki zorganizowanej do zatoki Ha Long, tylko jechalibyśmy tam na własną rękę, kupując bilet na Cật Ba…
Kupując open bus ticket wraz z wykupieniem wycieczki do Ha Long mogliśmy trochę ponegocjować ceny i zapłacić korzystną cenę. Następnego dnia mieliśmy więc wyjazd do Ha Long, do której wybieraliśmy się na 3 dni.
Zatoka Ha Long
Zazwyczaj wykupując wycieczkę w „biurze podróży” mamy zapewnione odebranie z hotelu. Czekaliśmy więc w recepcji o 8 rano na przewodnika, podróż do Ha Long miała trwać 4 godziny. Wietnamczyk, który miał nas odebrać zjawił się punktualnie. Małym wanem zabrano nas na wylotówkę, skąd normalny autobus miał nas zabrać za 10 minut. No tak, wietnamskie 10 minut… Blisko 2 godziny później wsiedliśmy wreszcie do autobusu Na szczęście był wygodny, z miejscami leżącymi. Gdy już ruszyliśmy podróż przebiegała gładko. Oczywiście był obowiązkowy półgodzinny postój w sklepie z pamiątkami w połowie trasy (taki sklep ma ceny… europejskie).
Po ponad 4 godzinach dotarliśmy do Ha Long, gdzie mieliśmy się przesiąść na prom. Nie wiadomo kiedy. Za 10 minut. Więc znowu czekanie, ponad godzinę przesiedzieliśmy na krawężniku, zanim wsiedliśmy na prom. Przy okazji zjedliśmy niezły lunch. Krótki rejs promem jest przyjemny, płyniemy już między wyspami zatoki, widoki piękne. Docieramy do portu w Cật Ba. To spora wyspa, na której mamy mieć pierwszy nocleg. Po wyjściu na ląd, zgadnijcie co? Znowu czekamy. Na autobus. Blisko godzinę opalamy się czekając na jego przyjazd. Nasz przewodnik jest twardy, nie zdradza zdenerwowania sytuacją. My zdradzamy. Ostatecznie autobus się zjawia, jest raczej stary. Niestety psuje się po drodze. Następne pół godziny straty, czekając na backup. Wreszcie jest drugi autobus i na godzinę 18 (sic!) docieramy do hotelu.
Tak więc pierwszy dzień radośnie mija nam na podróży i czekaniu na kolejne środki lokomocji. Jesteśmy raczej niepocieszeni i rozczarowani, ale na szczęście kolejne dni mają być lepsze. Czytaliśmy też wcześniej opinie w internecie, z których wynikało, że właśnie dlatego najlepiej jechać do Ha Long na 3 dni. Jednodniowa wycieczka byłaby totalną pomyłką.
Wieczór wykorzystujemy na zwiedzenie okolicy, miasteczko wydaje się sympatyczne. Dochodzimy do wniosku, że o wiele lepiej byłoby tu przyjechać na własną rękę. Po drodze z autobusu widzieliśmy parę ciekawych miejsc, które teraz nas ominą.
Hotel nie jest zbyt wysokiego standardu, ale jest ok. Pokój mamy duży, nie narzekamy. Okazuje się, że pozostali goście mieli mniej szczęścia. W jednym pokoju nie było ciepłej wody. W innym… prądu Cóż, mieliśmy szczęście. Poranek wykorzystujemy na szybką wycieczkę pieszą do fortu na wzgórzu, z którego jest genialny widok na wyspę i całą zatokę. Zdecydowanie warto się tutaj wspiąć!
Zatoka Ha Long jest piękna, widoki pomagają zapomnieć o wczorajszym fatalnym dniu. Po śniadaniu pakujemy się do autobusu i jedziemy do portu. Tam jak zwykle najpierw czekamy ok. godziny, zanim wsiadamy na naszą łódź. Spędzimy na niej kolejną noc. Pogoda jest coraz lepsza, słońce oświetla wyspy, gdy między nimi żeglujemy. Płyniemy długo, na łodzi jemy lunch. Poza lunchem i śniadaniem kolejnego dnia wszystko na łodzi jest płatne ekstra, a pościel chyba nigdy nie była prana. Ponoć ktoś widział biegające szczury. Łódź jest nieduża, cała załoga to 4 osoby, pasażerów ok. 12. Bardzo międzynarodowo, ale oczywiście spotykamy tutaj Polaków Chociaż mieszkających od kilku lat w Malezji, zamieniamy parę słów po polsku. Poza tym podróżują z nami Kanadyjczycy, dwie dziewczyny z Wielkiej Brytanii i Szwed.
Wieczorem pływamy kajakami po zatoce, między wyspami i przez jaskinie. Fal prawie nie ma. Magiczne chwile, znowu żałujemy że wycieczka jest zorganizowana i nie możemy popływać dłużej. Słońce pięknie zachodzi, towarzystwo coraz bardziej się integruje, wieczór na łodzi mija przyjemnie. Noc jest bardzo zimna, nie ma ogrzewania i śpię w dodatkowym śpiworze. Na oko jest max 12 stopni.
Kolejny dzień pogoda nadal dopisuje. Po śniadaniu płyniemy zwiedzić jaskinię Surprise Cave. Jest to pokaźnych rozmiarów grota, do której wejście jest dosyć wysoko i jest z niego ładny widok na zatokę.
Po lunchu kierujemy się w stronę portu, płyniemy tym razem szybką motorówką, która zabiera nas na dwa razy. Po drodze zaczepiamy jeszcze o pływającą wioskę rybacką. Po dopłynięciu nie dziwimy się ani trochę gdy czekamy ponad godzinę na autobus powrotny. Przez ten czas możemy przynajmniej poleżeć na trawie się poopalać. Podróż powrotna autobusem do Hanoi kończy naszą wycieczkę. Było warto zobaczyć Ha Long, ale zdecydowanie nie było warto się pchać w fatalnie zorganizowaną wycieczkę. Niemniej było śmiesznie i wspominamy to teraz dobrze
Po miejscach masowej turystyki, następnego dnia ruszamy wreszcie na prowincję, w miejsca gdzie turystów jest nieco mniej :).